Martynka Martynka
21765
BLOG

CO NAM MÓWI RAPORT KLICHA?

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 150

 

Opublikowany kilka dni temu raport polskiego akredytowanego przy MAK pułkownika Edmunda Klicha bez ogródek wskazuje winnych katastrofy smoleńskiej: Rosjan. Niestety, z powodu nacisków politycznych, co potwierdziły  ujawnione jakiś czas temu rozmowy  Klich&Klich  z 22 kwietnia 2010 r.,  prawda ta nie mogła zostać publicznie ogłoszona, więc  została schowana w głębokich szufladach.  Raport  Millera, który miał nas  Polaków  bardziej zaboleć niż raport MAK, również słowem nie wspominał o raporcie polskiego akredytowanego i powtórzył za MAK akt oskarżenia polskich pilotów. W każdym normalnym państwie, dbającym o swój image, już sam fakt ukrycia jednego z dokumentów sporządzonych tuż po zdarzeniu, powinien rozpocząć lawinę dochodzeń i śledztw.  Jak bowiem można twierdzić, że przeprowadzono rzetelne i uczciwe dochodzenie, w sytuacji ukrywania  kluczowych dokumentów i  niewygodnych danych, które podważają moskiewską wersję wydarzeń?  Czy takie działanie nie wyczerpuje  znamion matactwa?

Raport Klicha mówi jednak dużo więcej o tym, co się stało tamtego kwietniowego ranka na smoleńskiej ziemi i niestety, nie chodzi tu tylko o ogólnie stwierdzoną winę rosyjską, za którą może się kryć choćby bałagan, czy niezamierzone działanie.

Czytając  kolejne fragmenty raportu Klicha ujawnione przez Gazetę Polską wyłania się pewien bardzo jasny obraz sytuacji:  jakaś siła wyższa, wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi,  ściągała TU 154 M nad Smoleńsk, nakazując samolotowi zejście do 100 m, w sytuacji, gdy dla wszystkich, zarówno w Smoleńsku, jak i w Moskwie, było wiadome, że ten samolot tam nie wyląduje. Egzekutorem  wydanego zapewne w Moskwie rozkazu sprowadzenia TU 154 M nad Smoleńsk – „sprowadzamy do 100 m, 100m i bez dyskusji” - był Nikołaj Krasnokutski, pułkownik oddelegowany z  Tweru, który zarówno według ekspertów sporządzających w grudniu 2010 roku „Uwagi RP do raportu MAK”, jak i według Edmunda Klicha, znajdował się na wieży bezprawnie, bezprawnie również przejął kierowanie lotem polskiego samolotu.

To Nikołaj Krasnokutski podawał polskiej załodze błędne dane, to on uciął jakiekolwiek próby odesłanie polskiego samolotu na zapasowe lotnisko  podejmowane przez kontrolera lotów Pawła Pliusnina. To Kransokutski wreszcie, kiedy udało mu się zwabić polską załogę nad Smoleńsk o 8.33, a więc na 8 minut przed tragedią, meldował osobie spoza wieży: „Towarzyszu generale, podchodzi do trawersu. Wszystko włączone, i reflektory w trybie dziennym, wszystko gotowe”. Należy tez podkreślić, że działo się to za wiedzą, wolą i przyzwoleniem Moskwy, która już od wczesnych godzin rannych miała pełną informację na temat warunków pogodowych panujących w Smoleńsku, pochodzących z kilku niezależnych źródeł. Mimo to Moskwa kontaktując się z Tu 154 M o 8.22 nie przekazała tych informacji polskiej załodze, nie skierowała maszyny na inne lotnisko, choć to leżało w jej gestii, wręcz przeciwnie, zachęciła do lądowania w Smoleńsku:

„E, Papa-Lima_Foxtrot jeden-zero-jeden, Moskwa-Kontrola dzień dobry. Zniżajcie się do 3600 metrów, a następnie kontakt z Korsażem częstotliwość 124,0”.

Edmund Klich podsumował to działanie następująco:

„Osoby odpowiedzialne w Moskwie na kazały służbom kierowania lotami lotni ska Smoleńsk »Północny« sprowadzenie samolotu Tu-154M do lądowania pomimo wielokrotnych monitów w tym zakresie kierownika lotów i wiedzy, że warunki na lotnisku są wielokrotnie niższe niż minimalnie dopuszczalne do lądowania tego typu samolotu i bezpieczne lądowanie jest praktycznie niemożliwe. (…) Ośrodek decyzyjny w Moskwie lekceważył wszelkie uwagi kierownika lotów mającego świadomość, jakie zagrożenie dla samolotu o statusie HEAD spowoduje jakakolwiek próba lądowania. (…) strona rosyjska, chcąc być w zgodzie z obowiązującym w Federacji Rosyjskiej przepisami, nie powinna wydać zgody na wykonanie tego lotu.

[…] Szczególnie źle świadczy o decydentach, którzy widząc, jakie zagrożenie spowodował samolot Ił-76 podjęli całkowicie nieodpowiedzialnie decyzję o zezwoleniu na wykonanie próby podejścia do lądowania samolotu Tu-154M, i to w warunkach znacznie gorszych niż w czasie podejść samolotu Ił-76. Trudno sobie wyobrazić beztroskę graniczącą z głupotą, jeżeli wziąć pod uwagę, że na pokładzie samolotu Tu- -154M był Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej z małżonką, najwyższe dowództwo wojskowe i najważniejsze osoby w państwie. W tym względzie największą trzeźwość umysłu wykazał kierownik lotów, który robił wszystko, aby samolot skierować na lotnisko zapasowe. Natomiast za stępca dowódcy JW 21350 (Krasnokutski – mój przyp.) dowódca – instruktor na samolocie Ił-76, który w newralgicznym momencie włączył się  bezprawnie do kierowania załogą ,wykazał się całkowitym brakiem wyobraźni i odpowiedzialności. Przy wsparciu ludzi w Moskwie podjął nadmierne ryzyko, narażając niepotrzebnie na śmiertelne niebezpieczeństwo najważniejsze osoby w państwie polskim”.

Polski akredytowany,  formułując wyżej przywołane zdania,  wykazał się dużą dozą dobrej woli, zakładając, że wszystko, co działo się tamtego feralnego dnia, było co najwyżej sumą niefortunnych zdarzeń, błędów, czy jak to określił, głupoty i beztroski. Niestety jest to nazbyt optymistyczna teza, która nie znajduje potwierdzenia w faktach.  

Jako dorosła osoba nie „kupuję” historii o braku wyobraźni i głupocie, w sytuacji, kiedy ciąg zdarzeń zdaje się być bezlitośnie logiczny:  oto przysłany do Smoleńska Krasnokutski, mający znikome doświadczenie w kierowaniu lotami,  z pogwałceniem prawa odsuwa doświadczonych kontrolerów od  zadań, formułuje rozkaz sprowadzenia samolotu na określoną wysokość, nie dopuszczając zdania odrębnego, po czym  sam przejmuje dowodzenie. Następnie  podaje polskiej załodze błędne dane, co do rzeczywistego położenia samolotu, by po chwili, kiedy już jest pewien, że samolot nawet jeżeli podejmie próbę odejścia, to i tak zejdzie do 100 m, dzwoni do: towarzysza generała”, który jakby czeka na tę informację (będzie strzelał z procy? zrobi okolicznościowe zdjęcie?) i oznajmia pełną gotowość oraz aktualne położenie maszyny. Po chwili samolot  z niezroumiałych powodów, w chwili, kiedy zaczyna odchodzić na drugi krąg, ulega całkowitej destrukcji, rozsypuje się w drobny mak. Krasnokutski wraz z pozostaymi osobami na wieży, choć doskonale wie, co się stało zawiadamia służby medyczne i straz dopiero 10 minut po zdarzeniu, o 8.50. Pierwsza karetka, w liczbie 1, przyjeżdża po 17 minutach, a i tak ktoś oznajmia załodze medyków, że „wsie pagibli”….

Pan Klich wraz całym rzędem ekspertów sam nie wierzy w beztroskę i głupotę, bo w to uwierzyć się nie da, mając na karku kilkadziesiąt lat. Jednak z  sobie tylko znanych powodów boi się powiedzieć wprost, że to wygląda na zaplanowaną ze zbrodniczą precyzją katastrofę. Od tych konkluzji po prostu  nie da się uciec, jeżeli ma się choć odrobinę szacunku wobec siebie samego.

 

http://niezalezna.pl/45898-nowe-szokujace-fragmenty-raportu-e-klicha

http://martynka78.salon24.pl/478862,czy-doszloby-do-katastrofy-bez-krasnokutskiego

 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka