Martynka Martynka
17443
BLOG

„NADSPODZIEWANIE DUŻA LICZBA ZNALEZISK”, CZYLI TYSIĄCE ODŁAMKÓW

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 217

Już blisko dwa lata temu eksperci współpracujący z Zespołem Parlamentarnym do zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej podkreślali, że tym, co ich zaskoczyło już przy pierwszej analizie zdjęć z miejsca tragedii, była bardzo duża liczba odłamków, a więc niewielkich, zaledwie kilkucentymetrowych fragmentów poszycia TU 154 M. Pierwszym, który sformułował hipotezę o wybuchu, jako pierwotnej przyczynie katastrofy polskiego samolotu, był doktor inżynier Grzegorz Szuladziński. W swoich wystąpieniach przed ZP, a także w wywiadach prasowych wielokrotnie podkreślał, iż „odłamki oznaczając wybuch”, wyjaśniając jednocześnie mechanizm ich powstania:

„Wyobraźmy sobie pojemnik, jak np. stalowa beczka, użyty do celów doświadczalnych.

Beczka jest wypełniona wodą, której ciśnienie stale rośnie. W pewnym momencie beczka pęka. Jeśli ciśnienie rosło powoli, pękniecie jest typowo wzdłuż jednej linii. Jeśli natomiast ciśnienie wzrasta gwałtownie, beczka może rozpaść się na kilka części. Jeśli zamiast wody włożymy do beczki ładunek wybuchowy, to im więcej tego materiału jest, tym na więcej części beczka się rozpadnie. Przy silnym (lub dużym) ładunku, fragmenty beczki będą miały bardzo różne rozmiary. Najmniejszy może mieć 2 cm2, a największy będzie znaczną częścią beczki. Te małe kawałki nazywamy odłamkami. Są one charakterystycznym skutkiem działania materiałów wybuchowych. Jedyna inna możliwość wytworzenia odłamków z konstrukcji lotniczych to uderzenie o sztywną przeszkodę z dużą prędkością. Sztywnej przeszkody w omawianym wypadku nie było, a 270 km/h jest niedostateczną szybkością, by powstały odłamki”.

Podobne zdanie wyrażali również inni naukowcy zwracając uwagę nie tylko na stopień rozdrobnienia maszyny, ale także na charakterystyczne obrażenia, jakich doznał samolot,  które ich zdaniem wskazują na eksplozję na pokładzie.

Okazuje się, że również eksperci niezwiązani w żaden sposób z pracami Zespołu Antoniego Macierewicza, byli zaskoczeni „nadspodziewanie dużą liczbą znalezisk” na miejscu katastrofy.  Chodzi tu o ekipę archeologów, która na polecenie prokuratury wojskowej wykonała szczegółowe badania miejsca katastrofy oraz terenu do niej przylegającego. Tygodnik „W Sieci” opublikował dzisiaj raport z ich pobytu w Smoleńsku jesienią 2010 roku, którym dysponuje także prokuratura, co zresztą sama potwierdziła w dzisiejszym komunikacie (http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjanewsa-52508-p_1.htm).

Omawiane przez Marka Pyzę opracowanie nosi tytuł „ Prospekcja terenowa miejsca katastrofy Tu 154 M pod Smoleńskiem z użyciem metod stosowanych w archeologii. Raport końcowy” i przynosi szereg dość sensacyjnych informacji, jak choćby tą, iż „z powierzchni 163 arów zebrano 10 tys. Szczątków. Pozostałe 20 tys. to znaleziska niezebrane, a odnalezione za pomocą detekcji wykrywaczami metalu w strefie A”. Liczba ta budzi ogromne zdumienie, szczególnie, gdy sobie uświadomimy, że archeolodzy pojawili się ze swoim sprzętem kilka miesięcy po tragedii, kiedy to widoczne elementy samolotu zostały przewiezione na płytę lotniska i zeskładowane w kilku hangarach. Nie sposób nie wspomnieć przy tej okazji wypowiedzi Ewy Kopacz, która z trybuny sejmowej zapewniała posłów i opinie publiczną o starannym przekopaniu miejsca katastrofy do metra w głąb.

Szczątki, które zlokalizowali polscy eksperci w liczbie kilkudziesięciu tysięcy znajdowały się jeszcze jesienią 2010 roku na miejscu katastrofy, wbite w ziemię na głębokości do 20 cm,  zaś szacunkowe oceny mówią nawet o 60 tysiącach, które do dzisiaj kryje smoleńska gleba.

Opublikowane przez „W Sieci” zdjęcie, pokazujące w formie graficznej wyniki badań archeologów, robi nawet większe wrażenie niż liczby zawarte w raporcie i czyni oficjalną wersję jeszcze bardziej nieprawdopodobną. Nawet średnio interesującym się sprawą Smoleńska ciężko będzie uwierzyć w to, że samolot spadający z kilku metrów, z prędkością 270 km/h, mógł rozsypać się niczym paczka maku na smoleńskim błocie, a taki właśnie obraz wyłania z prac polskich ekspertów. Dodatkowym elementem wzbudzającym nieufność do wersji ze zwykłym wypadkiem jest też i to, że te drobne fragmenty w liczbie do 60 tysięcy zostały wbite na głębokość kilkudziesięciu centymetrów, a więc siła wbijająca taką „drobnicę” musiała być ogromna. Od dawna wiele osób zastanawiało się też, gdzie podziała się spora część polskiego samolotu, co spowodowało anihilację sporego fragmentu maszyny. Wydaje się, że raport archeologów przynosi odpowiedź na to pytanie: otóż ta poszukiwana część wraku znajduje się pod ziemią w Smoleńsku w postaci tysięcy niewielkich elementów, odłamków różnej wielkości oraz nitów, śrub, podkładek itp.

Ciekawie informacji dostarczają także wyniki badań polskich ekspertów pomiędzy ulicą Kutuzowa a miejscem uderzenia samolotu w ziemię. Okazuje się bowiem, że wbrew wielokrotnie powtarzanym przez członków komisji Millera twierdzeniom, jakoby szczątki samolotu nie nosiły śladów działania ognia, osmoleń, czy nadtopień, znajdowano tam jeszcze we wrześniu i październiku 2010 roku  wiele bardzo drobnych, pogiętych i osmolonych części. Czyżby więc eksperci z komisji Millera niezbyt dokładnie zbadali wrak i miejsce katastrofy, czy może przez nieuwagę lub  roztargnienie zapomnieli wspomnieć o tych szczegółach w swoim raporcie?

Jak ustalenia archeologów mają do innych głosów ze strony rządowych ekspertów, którzy zapewniali, że maszyna była sprawna do momentu uderzenia w ziemię? Skąd zatem te pogięte, opalone fragmenty maszyny kilkadziesiąt metrów przed miejscem upadku, skoro zapewniano nas, że nie było pożaru, ani wybuchu na pokładzie w czasie lotu?

Mówiąc brutalnie: to się kupy nie trzyma, gdyż sprawny samolot nie ma prawa rozsypywać się nad ziemią, niczym piasek z dziurawego worka. Taka konkluzja nie wymaga posiadania tytułu doktora z zakresu mechaniki, czy budowy płatowców, wystarczy zdolność czytania ze zrozumieniem i elementarna logika. Nic więcej.

Prokuratura przez blisko cztery lata nie chciała podzielić się wiedzą, którą posiadła po wizycie archeologów w Smoleńsku, choć znane są przypadki, że różne ekspertyzy, czy zeznania wybranych świadków publikowała bez żadnej oporów. Czyżby obawiała się, ze ktoś zobaczywszy smoleńską polanę gęsto pokrytą odłamkami może całkiem niechcący dojść do przekonania, że ktoś brzydko się Polakami zabawił? Mocne wrażenie robi też zestawienie przez autora tekstu liczby odłamków znalezionych przez archeologów w Smoleńsku, z liczbą odłamków znalezionych po zamachu pod Lockerbie: 20-60 tysięcy pod Smoleńskiem, 10 tysięcy w Lockerbie. Te liczby mówią same za siebie i każą zapytać o siły, jakie musiały zadziałać na polski samolot, który pomimo iż upadł nie z 9 kilometrów, jak to miało miejsce w przypadku Lockerbie, gdzie jak wiemy wybuchła bomba, ale z kilku metrów, rozpadł się na kilkakrotnie więcej fragmentów niż Boeing 747.

Polscy archeolodzy w swoim raporcie zawarli też wstrząsające stwierdzenie, niejako apel o godne zabezpieczenie miejsca tragedii:

„Obecną powierzchnię terenu przyrównać można do „krwawiącej rany” czy też „odsłoniętych reliktów niewidzialnych grobów”, których w takiej postaci nie pozostawić bez narażania się na zarzut profanacji miejsca”.

Niestety ten postulat nie został do dzisiaj spełniony i nic nie zapowiada, aby to się miało zmienić.

http://wpolityce.pl/artykuly/72681-20-tys-kawalkow-tupolewa-czyli-smolenski-raport-archeologow-jako-wiedza-niepozadana

http://wpolityce.pl/artykuly/72591-ukryty-dowod-na-wybuch-wsieci-ujawnia-raport-polskich-archeologow-pracujacych-w-smolensku-nowy-numer-tygodnika-od-poniedzialku-w-kioskach

http://wpolityce.pl/wydarzenia/72722-antoni-macierewicz-o-publikacji-tygodnika-wsieci-to-jest-potwierdzenie-teorii-eksplozji

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka