Martynka Martynka
3627
BLOG

NIEPRZYPADKOWE PRZYPADKI

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 56

 

Po blisko trzech latach od tragedii smoleńskiej tylko osoby niezwykle naiwne lub głęboko upartyjnione w złym tego słowa znaczeniu, bądź mające osobisty interes w procederze ukrywania faktów i okoliczności tamtego kwietniowego poranka, mogą nadal z uporem maniaka, niczym pijany płotu, trzymać się wersji o wypadku, nieszczęśliwym zbiegu okoliczności.  Zdarzają się też osoby mające niezbyt duże rozeznanie w szczegółach toczącego się śledztwa, mam tu na myśli zarówno śledztwo prowadzone przez PW, jak i dochodzenie Zespołu Parlamentarnego, ale wśród tych osób dominuje podejście na tzw. chłopski rozum, który podpowiada jedno: coś jest nie tak z oficjalną wersją, ktoś tu coś ukrywa i kłamie.

O ile bowiem w pierwszych miesiącach po tragedii można było jedynie domyślać się na podstawie odkrywanych, co chwila kłamstw i kłamstewek, że jakiś czort maczał palce w tym dramacie, a oficjalna wersja zaczyna trzeszczeć w szwach, o tyle w tej chwili takich wątpliwości już nie ma. Trzeba w sposób szczególny nienawidzić swojego kraju, abstrahując od politycznych sympatii, by po obnażeniu kłamstw i celowej, brutalnej dezinformacji ze strony Moskwy, wymierzonej w państwo polskie, jego wojsko, generałów, najwyższych urzędników, a dystrybuowanej i podtrzymywanej przez rezonatory w Polsce, nadal bronić fałszywego obrazu wydarzeń 10/4. W tej chwili podział jest jasny i klarowny, jak nigdy dotąd. Można by rzec, parafrazując słowa J. Kaczyńskiego: oni stoją tam, gdzie stało ZOMO, a niektórzy z nich tam, gdzie stoi KGB/FSB.  Miesiące żmudnych prac i analiz naukowców z zagranicy, a także z Polski, przedstawione na październikowej konferencji na temat Smoleńska nie pozostawiają zbyt dużo miejsca na wątpliwości, ani zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Ostatnio ujawnione wyniki badań wraku i elementów wyposażenia samolotu, wskazujące na obecność trotylu, stanowią jedynie przysłowiową kropkę nad „i”. 

Już bowiem analizy i badania doktora Berczyńskiego,  doktora Szuladzińskiego, czy profesora Obrębskiego pozwalają stwierdzić, że samolot został rozerwany w wyniku wybuchu na pokładzie. Żadne krzyki i matactwa tego faktu nie zmienią, fizyka i chemia na szczęście nie podlegają politycznym fluktuacjom.

Najważniejszym zadaniem pozostaje dzisiaj ustalenie: kto, kiedy i jak tego dokonał?

Antoni Krauze, reżyser i twórca „Czarnego czwartku”, przygotowujący film o zamachu w Smoleńsku w  wywiadzie dla URze powiedział:

„Nie wiem, kto podłożył ładunki wybuchowe w samolocie, ale mu w tym nie przeszkodzono. Od początku, od „testu” w Gruzji w listopadzie 2008 r., do późniejszych zgód na rozdzielenie wizyt, zdjęcie ochrony prezydenta z lotniska w Smoleńsku, do oddania śledztwa w ręce Rosjan – polskie władze zachowywały się tak, jakby chciały pomóc zamachowcom. A Rosjanie każdą z tych decyzji mają udokumentowaną. I Rosjanie trzymają ich w szachu”.

Nie tylko nie przeszkodzono, ale wręcz ułatwiono działania potencjalnym zamachowcom, co potwierdzają ujawnione ostatnio przez jeden z tygodników fragmenty zeznań, znajdujących się w aktach śledztwa smoleńskiego. Z zeznań Sebastiana C., pełnomocnika do spraw ochrony informacji niejawnych na Okęciu wynika, że nikt nie zatroszczył się o zabezpieczenie nagrań z wylotu delegacji 10/4:

„Nie otrzymałem żadnego polecenia, aby nagrania z dnia 10.04 zachować dłużej, niż jest to czynione zwykle, czyli ponad trzy miesiące”.

Jednak to nie jedyna zadziwiająca i szokująca zarazem zagadka związana z Okęciem  z dnia 10 kwietnia. Sebastian C. zeznał:

„Problem był z systemem kontroli dostępu. Polegał na tym, że system nie zapisywał na dyskach twardych historii zdarzeń. Nigdzie nie zostało utrwalone, kto wchodził, a kto wychodził z terenu zarówno 1. Bazy Lotniczej, jak z terenu podległego 36. Pułkowi. System kontroli dostępu działał w ten sposób, że na teren były wpuszczane osoby, które miały przyznane do wejścia uprawnienia, jednak nigdzie nie zostało zapisane, o której godzinie to było i co to była za osoba posługująca się daną przepustką”.

Oczywiście można by przyjąć, że była to przypadkowa awaria, złośliwość rzeczy martwych, ale w sytuacji, kiedy po chwili ginie prezydent wraz z całą delegacją, taka awaria za przypadkową uznana być nie może. Ktoś dopuścił do tego, aby mimo tak poważnej awarii związanej z systemem przepustek, a więc de facto z monitorowaniem tego, kto i kiedy wchodził na teren lotniska, gdzie stał TU 154 M nr 101, delegacja z prezydentem opuściła terytorium Polski.

I to w sytuacji, kiedy przynajmniej od kilku godzin znany był polskim służbom komunikat ostrzegający o możliwości zamachu terrorystycznego na jeden z samolotów UE.

Okazuje się też, że w dniu wylotu samolot był sprawdzany w tempie ekspresowym przez zaledwie dwóch funkcjonariuszy BOR, którzy najprawdopodobniej nie mieli stosownych uprawnień i nie znali budowy tupolewa. Major Robert Terela, były pirotechnik BOR w rozmowie z Naszym Dziennikiem powiedział:

Z mojej wiedzy jeden z tych funkcjonariuszy nie ma dopuszczenia do tego typu pracy ze względów formalnych. Drugi z kolei ma bardzo małe doświadczenie. Obaj nie mają też potrzebnej wiedzy, by pracować ze spektrometrem.

Jeśli potwierdzi się fakt, że Krzysztof D. i Sylwester P. brali udział w rozpoznaniu 10 kwietnia 2010 roku, to mam poważne wątpliwości, co do sprawdzeń pirotechnicznych. Podejrzewam, że nikt z nich nie znał też budowy tupolewa”.

Co oznaczają przytoczone wyżej fakty? Mogą oczywiście wskazywać na zadziwiającą wprost sumę niefortunnych zdarzeń, towarzyszących wylotowi polskiej delegacji, zaskakującą ilość awarii i jeszcze bardziej zaskakujących decyzji personalnych. Można by nawet przymknąć oko na to i owo, gdyby nie fakt, że również w Smoleńsku, w chwili, kiedy polski samolot zbliżał się do lotniska popsuł się monitoring w pobliskim warsztacie mechanicznym. Ludzie mówili, że kamery były, ale nic się nie zapisywało na dysk. Czyżby klątwa okęcka? No i to nieszczęsne nagranie ze smoleńskiej wieży - jedni mówią, że było, ale zaginęło, inni, że urządzenie się popsuło i nie nagrywało. Czyżby kamery zarejestrowały nie uderzenie w drzewa, ścięcie brzozy, ale wybuch samolotu?

Wszystko pewnie dałoby się wyjaśnić jakimś ludzkim błędem, brakiem dyscypliny, może nawet ktoś by przeprosił, że nie dopilnował, ktoś dostałby naganę z wpisem do akt, gdyby nie fakt, że zginął polski prezydent, polscy generałowie, szef NBP i wielu wysokich urzędników państwowych. Przy maksimum dobrej woli ktoś mógłby uznać to wszystko za przypadek, gdyby nie to, że dopiero po 29 minutach przyjechała karetka do rozbitków, leżących w błocie, ale nawet wtedy nikt do nich nie podszedł, gdyż ktoś inny uznał, że „wsie pagibli”. Ludzie z polskiej ambasady, którzy wraz z rosyjskimi służbami pojawili się na miejscu, według słów dziennikarza P. Wojciechowskiego, utrudniali pracę polskim śledczym, brutalnie ich przeganiając. Całości tego koszmarnego obrazu dopełnia filmik, na którym słychać strzały z broni palnej, co potwierdzili eksperci z ABW i policji.

Niestety, rozsądek podpowiada, wbrew propagandowym wrzutkom, że te przypadki okęcko-smoleńskie  zbiegami okoliczności nie były. Niech za podsumowanie posłużą słowa prokuratora Garissona, prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa JFK

Naruszono podstawowe zasady ochrony, a to najlepszy dowód na spisek – nic nie pozostawiono przypadkowi, nie mógł wyjść żywy. Ktoś odwołał ochronę, ktoś zmienił trasę, ktoś utrudniał sekcję”.

 

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/16011,tupolew-bez-sprawdzenia.html

 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka