Martynka Martynka
3259
BLOG

TROTYLOWE ZAGADKI, CZYLI OBRONA AFGANISTANU

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 81

 

Odkąd świat usłyszał, za sprawą Cezarego Gmyza, o trotylu na wraku TU 154 M numer boczny 101, rozpoczął się zadziwiający w swej wymowie festiwal, mający  jeden cel:  wytłumaczyć opinii publicznej, że tak naprawdę obecność trotylu, tudzież innych składników materiałów wybuchowych na wraku polskiego samolotu dla VIP –ów nie jest niczym, co powinno niepokoić, czy dziwić. Oczywiście na wypadek, gdyby żmudne, półroczne badania laboratoryjne potwierdziły obecność TNT, a prokuratura zmuszona była to podać w formie surowej, jednoznacznej informacji,  z wyprzedzeniem stworzono  i dyskretnie wpuszczono w obieg historyjkę o  II wojnie światowej i Afganistanie. Międzyczasie prokuratorzy, chcąc zaspokoić ludzką ciekawość i zmniejszyć niepokój społeczny, co jak się okazało było głównym motorem ich ostatnich działań, przeprowadzili badania pirotechniczne na bliźniaczym tupolewie.  Zgodnie z oświadczeniem NPW wynik był analogiczny, do tego, jaki uzyskano z badań wraku w Smoleńsku. Wykonując badania 102 - ki prokuratorzy szczególną uwagę zwrócili na  fotele, pasy bezpieczeństwa i salonkę. Rozumiem, że wskazanie akurat tych elementów do badań nie było przypadkowe i miało związek z tym, że właśnie na tych fragmentach samolotu, którego wrak spoczywa w Smoleńsku,  znaleziono najwięcej śladów materiałów wybuchowych. Wydaje się, że również kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, prezentując wyniki badań pasa bezpieczeństwa natchnął panów prokuratorów. Podobnie rzecz się ma z salonką, którą z jakichś przyczyn wymieniono w oświadczeniu, a która, jak wszyscy pamiętają, w dość dziwnych okolicznościach była przebudowywana 6 kwietnia 2010 roku w tempie ekspresowym.

W jakim kierunku idzie wyjaśnienie obecności materiałów wybuchowych (dwa detektory z podanych przez prokuraturę (Pilot-M, MO-2M) rejestrują wyłącznie obecność materiałów wybuchowych, a drugi z nich potrafi je zidentyfikować) na bliźniaczym samolocie, choć jak widać  nie potrzeba było do ich stwierdzenia aż pół roku?

Tak, jak napisałam wyżej, wszystkiemu winni mają być polscy żołnierze, którzy podróżowali tym samolotem do/z Afganistanu, bo przecież TU 154 M  o numerze 102 nie brał udziału w walkach pod Smoleńskiem w czasie II wojny światowej, ani nie „wytaplał” się w tamtejszym błocie.  Jednak to wyjaśnienie do mnie nie przemawia, ani nie tłumaczy wszystkich okoliczności zdarzenia. Trudno bowiem sobie wyobrazić, aby polscy żołnierze wracający do domów po kilkumiesięcznej misji, w dodatku rządowym samolotem dla VIP , wsiadali na pokład wprost z pola walki, w brudnych mundurach, z resztkami trotylu na rękach. Afgańska hipoteza nie tłumaczy też tego,  w jaki sposób  materiały wybuchowe znalazły się na skrzydle 101 – ki , która rozbiła się w Smoleńsku? Czyżby za rządów PO doszło aż do takich oszczędności, że żołnierze  są zmuszeni podróżować przypasani do skrzydeł samolotów?

Pod wpływem ostatnich wydarzeń oświadczenie wydał też rzecznik BOR, stwierdzając, że  już we wrześniu 2010 roku pies badający pokład TU 154 M o numerze 102  wyczuł obecność materiałów wybuchowych, co miało skutkować rozkręceniem foteli, szczegółowym ich przeglądem i prześwietleniem całego samolotu. Czyżby podejrzewano, że mechanicy z Samary ukryli w fotelach niespodziankę? Czy to jest główny powód, dla którego 102 – ka zaraz po przylocie z Rosji miała pójść na sprzedaż, a najważniejsze osoby państwie zdecydowały, że  jednak bezpieczniej latać wyczarterowanymi samolotami?

Rzecznik BOR ujawnił też, że 10 kwietnia 2010 roku, tuż przed odlotem w podobny sposób był sprawdzany samolot o numerze 101, ale wówczas ani pies, ani urządzenia nie wykazały obecności materiałów wybuchowych.  

Jak to tłumaczyć?

Skoro na obu samolotach znalazły się materiały wybuchowe, które mieli wnieść na sobie żołnierze z Afganistanu, to jak to się stało, że na tupolewie o numerze 102 pies je wyczuł w czasie kontroli, a na tupolewie o numerze 101 już nie, choć musiały tam być, skoro były jeszcze we wrześniu tego roku?

Możliwości wytłumaczenia tej finezyjnej trotylowej zagadki jest kilka. Albo 10 kwietnia 2010 roku kontrola pirotechniczna nie była należyta,  pies złapał katar, a spektrometr się rozkalibrował, albo pies jednak wyczuł, ale ktoś uznał, że to pewnie żołnierze z Afganistanu zabrudzili, więc wszystko w porządku, samolot może lecieć, nie ma sensu rozkręcać foteli, bo to tylko prezydent leci, a papier wszystko przyjmie. Warto tutaj przypomnieć, że prokuratura postawiła BOR zarzut fałszowania dokumentacji już po katastrofie smoleńskiej. O jakie dokumenty chodziło i czego dotyczyły? Trudno powiedzieć, ale z pewnością nie dotyczyło to informacji na temat czystości pokładowej toalety.

Jest też inna możliwość – być może „mechanicy” z Samary tak sprytnie schowali niespodzianki, że nawet szkolony pies ich nie był w stanie wyczuć? Poza tym chyba standardowo nie bada się wnętrza skrzydła.

Były pirotechnik BOR , major Terela powiedział w wywiadzie dla Naszego Dziennika:

Przed startem samolotu, w ramach prowadzenia rozpoznania pirotechnicznego na pokładzie, dokonuje się rozpoznania również z użyciem psa służbowego do wyszukiwania materiałów wybuchowych. Gdyby na tych fotelach pasażerskich były ślady trotylu, pies by te miejsca zaznaczył. Takie wydarzenie powinno zostawić ślad w dokumentacji Biura Ochrony Rządu”.

W związku z tym zachodzi pytanie, czy dokumentacja BOR z kontroli pirotechnicznej z 10 kwietnia  jest kompletna, prawdziwa i nie budzi wątpliwości? Bo chyba nikt nie uwierzy w to, że materiały wybuchowe znalazły się na wraku polskiego samolotu dopiero dwa lata po katastrofie.

 

http://www.naszdziennik.pl/wp/15355,spektrometry-nie-wariuja.html

http://www.fakt.pl/Pies-nie-wykryl-trotylu-w-tupolewie-10-kwietnia-Tupolew-byl-sprawdzany-10-kwietnia,artykuly,188274,1.html

http://naszeblogi.pl/34026-symulacje-naczelnej-prokuratury-wojskowej

 

 

 

 

 

 

 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka