Martynka Martynka
2195
BLOG

SMOLEŃSKIE "PIELĘGNIARKI"

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 8

 

O akcji ratunkowej, a właściwie o jej braku w dniu 10 kwietnia 2010 roku pisano już wiele, jednak temat jest na tyle ważny, że należy go podejmować, ukazując coraz to nowe oblicza kłamstwa i bezprzykładnej manipulacji.  Warto też wracać do tych pierwszych relacji,  zdawanych rzekomo  na gorąco i w emocjach, które w zestawieniu z później ujawnionymi faktami, brzmią groteskowo i tragicznie.

Wszyscy pamiętamy te przejęte dramatem katastrofy pielęgniarki smoleńskie, które miały znaleźć się na miejscu tuż po  upadku samolotu z naszą delegacją, by z pełnym oddaniem poszukiwać i ratować rozbitków. Panie w kitlach, na tle karetek, doskonale wymalowane i ufryzowane, niczym gwiazdy jakiegoś taniego serialu  nie szczędziły przed kamerami teatralnych gestów.

Słuchając ich relacji można  było odnieść wrażenie, że akcja ratunkowa była przeprowadzona sprawnie i zgodnie ze sztuką: dotarto do wszystkich ofiar, sprawdzono, czy dają oznaki życia  lub stwierdzono zgon. Ustalono ponad wszelką wątpliwość, niezależnie od tego, jakie wnioski wyciągnął szeregowy milicjant, czy strażak patrząc na miejsce katastrofy, czy ktoś ciężko ranny, nieprzytomny nie wymaga natychmiastowej reanimacji. Oczywiście w tym celu  niezbędne było dotarcie do każdego z osobna, zmiana ułożenia ciała, tak, aby nie było groźby uduszenia i podjęcie reanimacji, co stanowi abecadło pierwszej pomocy. Wie o tym każde dziecko, że w sytuacjach tragicznych o życiu człowieka decydują sekundy, a szybka i sprawna akcja ratunkowa jest na wagę życia, a jak taka akcja powinna wyglądać mogliśmy się przekonać obserwując działania po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami. 

Czy historia wypadków lotniczych, a co za tym idzie doświadczenia z tym związane, dają jakąkolwiek szansę na przeżycie potencjalnym ofiarom katastrof lotniczych? Okazuje się, że tak, o czym można przeczytać w podręczniku służb lotniskowych ICAO, na który powoływali się polscy eksperci w Uwagach  RP do raportu MAK. Przyjęto, iż w wypadku samolotu ze 100 osobami na pokładzie może zostać poszkodowanych 75 osób, w tym 15 z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, 23 z obrażeniami średnio-ciężkimi nie zagrażającymi życiu, ale wymagające transportu oraz 37 z lżejszymi obrażeniami.  Eksperci zgodnie przyznają, iż szanse na przeżycie istnieją, ale zależą od sprawnie przeprowadzonej akcji ratunkowej.

Czy z taką mieliśmy do czynienia 10 kwietnia 2010 roku?  Odpowiedź na to pytanie można odnaleźć w przywołanych wyżej uwagach, gdzie pojawił się taki oto fragment:

„Strona polska wskazuje, ze pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybył na miejsce wypadku o godz. 6.58 UTC tj. dopiero 17 minut po zaistnieniu wypadku, a 7 zespołów pogotowia ratunkowego przyjechało na miejsce wypadku o godz. 7.10UTC tj. dopiero 29 minut po zaistnieniu wypadku pomimo, że lotnisko Smoleńsk Północny jest położone w obrębie miasta Smoleńsk”.(str.60)

Powyższy akapit nie wymaga dodatkowego komentarza. Tymczasem smoleńskie pielęgniarki zdają się mówić o czymś zupełnie innym, a na podstawie ich słów można sądzić, iż akcja była perfekcyjna:

 „Początkowo biegałyśmy i szukałyśmy żywych ludzi. A nuż… A może jednak?

A może kogoś tam przycisnęło, może jakieś szumy lub pukania usłyszmy.

A nuż gdzieś ktoś tam…A jak potem spojrzałyśmy, jak już się ta mgła rozeszła, dopiero wtedy zobaczyłyśmy jaki tam jest koszmar.

Stałyśmy tam może pół godziny. Najpierw było pięć ciał, ale ledwie się odwróciłyśmy się, było ich już prawie dziewięćdziesiąt. Wszystko odbywało się bardzo szybko.

[…]Nosiłyśmy ciała. Oni wszyscy byli przykryci…Położyli ich, przykryli i wynosili . Na noszach byli przykryci białymi prześcieradłami”.

Pielęgniarki miały przeszukiwać miejsce tragedii, docierać do ofiar i sprawdzać, czy dają oznaki życia.  Wszystko miało dziać się bardzo szybko, a ofiary od razu wynoszono na noszach i przykrywano prześcieradłami.  Co zatem zaburza powyższą opowieść? Relacja oficera BOR, która całkowicie przeczy słowom smoleńskich pielęgniarek:

„Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji. Zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w Internecie. Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?”.

Od 8.41 do 14.52 minęło ponad sześć godzin, a ofiary nie zmieniły swojej pozycji, nikt do nich nie podszedł, nikt nie sprawdzał, czy żyją lub potrzebują pomocy. Wydaje się, że na miejscu tragedii nie było żadnych służb ratunkowych.Były za to inne oddziały, które z ratownictwem medycznym nie mają nic wspólnego, a jedyne, co potrafią to skuteczne odprawić na tamten świat.

Wobec powyższych faktów i relacji należy zadać pytanie: kim były i jaką rolę odgrywały 10 kwietnia 2010 roku smoleńskie pielęgniarki i dlaczego ich relacje odbiegają znacząco od tego, co można było zobaczyć na miejscu tragedii wiele godzin po zdarzeniu?

 

http://superwizjer.tvn.pl/36814,podchodzil-trzy-razy-do-ciala-brata,archiwum-detal.html

http://www.tvn24.pl/1,1652868,druk.html

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110423&typ=po&id=po02.txt

 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka