Martynka Martynka
4310
BLOG

ŚMIERĆ PEŁNA ZAGADEK

Martynka Martynka Polityka Obserwuj notkę 73
 
Niemal od pierwszych dni po tragedii 10 kwietnia niezwykle bulwersującą i budzącą wiele emocji, była sprawa sekcji zwłok ofiar dramatu oraz dokumentacji medycznej, a raczej jej braku. Mimo zapewnień ministra RP Ewy Kopacz  wygłaszanych tuż po zdarzeniu, z przejęciem właściwym najlepszym aktorom, powtórzonych 29 kwietnia 2010 roku z trybuny sejmowej o tym, że przy sekcjach byli obecni polscy specjaliści, którzy zakasując rękawy bez słów potrafili porozumiewać się ze swoimi rosyjskimi odpowiednikami, okazało się, że nic takiego nie miało miejsca. Nie było polskich specjalistów przy sekcjach, ba, nie było żadnych sekcji, a miejsca katastrofy nie tylko nie przeszukiwano, ale celowo niszczono materiał mogący pomóc w ustaleniu przebiegu wypadków. Do Polski ogarniętej żałobą wróciły w trybie ekspresowym zalutowane trumny, które z niezrozumiałych przyczyn znalazły się pod jurysdykcją rosyjską.
 
Kilka miesięcy po tragedii rodziny ofiar zaczęły głośno mówić o braku dokumentacji medycznej swoich bliskich, zwracając jednocześnie uwagę na spore utrudnienia, czy wręcz uniemożliwienie identyfikacji ofiar. Rodzice  pierwszego pilota Arkadiusza Protasiuka tak wspominali procedurę identyfikacji, w której uczestniczyć miał brat poległego:
 
Młodszy syn, gdyż my nie byliśmy w stanie. Ale gdy tam był, nie zidentyfikował ciała Arka.
- Nie mógł, bo Rosjanie twierdzili, że nie ma jeszcze ciała kapitana. Dlatego pobrali od Krzysztofa jedynie materiał DNA, na podstawie którego mieli przeprowadzać badania genetyczne. Nic więcej nie wiemy, gdyż młodszy syn nie chce o tym w ogóle mówić. Nie jest w stanie.[…]Synowa dostała mundur, ale my go jeszcze nie widzieliśmy. Podobno jednak był czysty i cały, czyli nie brudzony błotem - jak w pozostałych przypadkach. Jedynie bardzo mocno pachniał paliwem”.
 
Jak się okazuje, co może wydawać się nieprawdopodobne, do dnia dzisiejszego rodzina kapitan statku, a także rodziny pozostałych członków załogi, nie otrzymała pełnej dokumentacji, dotyczącej okoliczności śmierci majora Protasiuka. Informował o tym fakcie ojciec pierwszego pilota, pan Władysław Protasiuk w wywiadzie dla NDz  pod  koniec grudnia ubiegłego roku:
 
„My, rodziny, do tej pory nie dostaliśmy całej dokumentacji medycznej pilotów, więc nadal nie wiemy, jak te badania były wykonywane. Nie wiemy praktycznie nic”.
 
Rodziny pilotów nie wiedzą praktycznie nic o śmierci swoich bliskich a ci, którzy wiedzą, jak rodzina Ś.P Zbigniewa Wassermanna, mają świadomość fałszerstwa dokumentacji przychodzącej z Rosji. W przypadku posła Wassermanna fałszerstwo dotyczyło praktycznie całości dokumentacji, a jak jest w przypadku pozostałych 95 ofiar ? Nie wiadomo, bo prokuratura nie przewiduje dalszych ekshumacji, choć logika nakazuje coś zupełnie innego: należałoby zweryfikować, czy w przypadku innych ofiar tragedii również była dokumentacja sfałszowana. Czy instytucje państwa polskiego nie są zainteresowane tak kluczową dla dochodzenia wiedzą? Być może prokuratura nie chce tego uczynić, gdyż  zdaje sobie sprawę ze skali fałszerstw.  Małgorzata Wassermann skwitowała całą sytuację wstrząsającymi słowami:
 
"Nigdy się prawdopodobnie nie dowiecie czy oni przeżyli tę katastrofę i ile minut lub godzin żyli po tej katastrofie i czy w związku z tym była im udzielana jakakolwiek pomoc".
 
Czy może być bardziej ponury, bardziej wymowny obraz tego, co wydarzyło się tamtego kwietniowego poranka w Smoleńsku?
W czwartkowej audycji w Radiu Maryja minister Antoni Macierewicz, szef Parlamentarnego Zespołu do spraw wyjaśnienia okoliczności tragedii 10 kwietnia, ujawnił, że zespół jest w posiadaniu bardzo wielu świadectw naocznych świadków, którzy potwierdzili, iż służby medyczne jadąc na miejsce katastrofy miały informację, że nikt nie przeżył.
Coś zupełnie nieprawdopodobnego i niespotykanego w cywilizowanym świecie: służby medyczne przed przybyciem na miejsce, przed oględzinami ofiar już mają informację, że nie ma kogo ratować.
 
Kto stwierdził śmierć 96 osób w ciągu kilku minut?
Nie wiadomo, ale z raportu MAK wiemy, że pierwsze zawiadomienie skierowane do służb medycznych zostało zgłoszone 10 minut po zdarzeniu, zaś pierwsza karetka dojechała na miejsce po 17 minutach, pozostałe po 29 minutach. Dlaczego zwlekano aż tyle minut z powiadomieniem służb medycznych, skoro na wieży od razu wiedziano o wypadku? Może obecny na miejscu Specnaz posiadał tego dnia specjalne uprawnienia, pozwalające stwierdzić zgon ofiar?
Jeden z byłych funkcjonariuszy BOR, pirotechnik major rezerwy Robert Trela w jednym z wywiadów powiedział:
 
„Według oficjalnej wersji MAK samolot po zderzeniu z ziemią przekręcił się na lewą stronę. Zastanawiające jest, dlaczego więc większość ciał ofiar znalazła się po prawej stronie w stosunku do toru lotu?
 
Wiele ciał leży twarzą w błocie, a zdjęcia, które oglądałem, były wykonane zaraz po katastrofie. Wyraźnie widać po nich, że nikt tym osobom nie udzielił pierwszej pomocy, tym samym nie sprawdził, czy ktoś przeżył. A osoby ze zdjęć wykonanych między godziną 11.30 a 14.52 nie zmieniają swojej pozycji. Zastanowiło mnie szczególnie jedno zdjęcie, które znalazło się w Internecie.
Jest na nim osoba z nogą, w której utkwił przedmiot przypominający rurkę. Jest cała pokryta wysuszonym błotem, natomiast część nad prętem jest zaczerniona. Wydaje mi się, że rurka przebiła tętnicę udową. W tej kwestii powinien się wypowiedzieć ekspert, bo jeśli według założeń MAK ta osoba zginęła natychmiast, to w jaki sposób krew znalazła się dużo wyżej niż miejsce urazu?”.
 
Nikt nawet tych osób nie starał się obrócić, by nie leżały twarzą w błocie. Niektórzy w takiej pozycji, ciężko ranni mogli się zwyczajnie udusić, inni wykrwawić,  ale wszystko wskazuje, że tak właśnie miało być – wersja „wsie pagibli” miała być obowiązująca, bez możliwości korekty.
Każdy, kto pamięta film ze strzałami i tajemniczymi zawiesiami, którego autentyczność została potwierdzona przez ABW i KGP, ma na ten temat swoje przemyślenia. Za prawdziwością wydarzeń rozgrywających, w przeciągu 1’24 trwania nagrania, a których wymowy wielu z nas się domyśla, przemawia fakt, iż do dnia dzisiejszego nie dotarły do Polski ani kamizelki kuloodporne , ani broń  funkcjonariuszy BOR poległych 10 kwietnia. Dlaczego tak się dzieje? Częściowej odpowiedzi udzielił przywołany wyżej major rezerwy:
 
Ze względu na budowę kamizelki można przeanalizować ewentualne odkształcenia jej struktur. A jeżeli jej użytkownik byłby w strefie działania fali uderzeniowej, można stwierdzić zmiany termiczne i ewentualnie zlokalizować mikroślady, jak również uszkodzenia mechaniczne. Jak najbardziej kamizelki mogą stanowić istotny materiał dowodowy w sprawie. Oczywiście, by potwierdzić lub odrzucić określone hipotezy.
Uszkodzeń mechanicznych i termicznych nie da się usunąć. Całkiem inaczej jest w przypadku śladów chemicznych”.
 
Kto mógł strzelać? Atakujący, czy broniący się? Może ktoś odganiający gapiów? Nie wiadomo, ale fakt braku do dnia dzisiejszego broni BORowców jest wymowny.
 
Wiele osób żąda dowodu, że to nie była zwykła katastrofa, ktoś pomógł temu samolotowi spaść.
Czy zatem to, o czym wyżej napisałam nie jest właśnie takim dowodem?
Każdy wątpiący niech odpowie na pytanie: niezależnie od przyczyn technicznych całego zdarzenia, dlaczego nie ratowano tych ludzi? Dlaczego nawet nie sprawdzono, czy żyją, nikt nawet do nich nie podszedł? 
 
P.S
Zastanawiam się też, co miało na celu  takie, a nie inne postępowanie z ciałami ofiar, stworzenie wrażenia bałaganu, zamieszania, czy nierzetelnego wykonania badań pośmiertnych? Być może pomiędzy zmarłymi z powodu urazów powstałych na skutek rozpadu i upadku samolotu, chciano ukryć zmarłych w wyniku innych czynników, stąd nie wykonano rzetelnych badań wszystkim ofiarom, co by nie było zbyt dużych różnic? 
 
 Polecam niżej zamieszczone linki do zapoznania się w całości:
 
 
 

http://www.radiomaryja.pl/audycje.php?id=28954 

 

Martynka
O mnie Martynka

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka